Wszystko jest zmienne
Weźmy na ten przykład pogodę. Wczoraj, w niedzielnej stolicy panowała aura iście sielankowa: 28 stopni, przyjemnie nieagresywne słońce, delikatny zefirek owiewający muskularne plecy i ramiona Bustera, który wybrał się na długą, choć totalnie niezobowiązującą przejażdżkę rowerem.
Natomiast dzisiaj, gdy po średnio dobrze przespanej nocy przyszło mi wstać do pracy, rolę budzika spełnił deszcz, który wielkimi i szybkostrzelnymi kroplami bębnił głucho o parapet.
Nie, żebym po wieczornej kąpieli rozwiesił na balkonie ręcznik do wyschnięcia i nieopatrznie pozostawił go na noc. Wcale, a wcale.
Spójrzmy: niebo szare niczym gacie górnika, na ulicy kałuże o takiej wysokości, że samochody rozgarniają swoimi maskami wodę, jak nie przymierzając rekin, czy inny pstrąg. Jakże uwielbiam taką pogodę! Oczywiście jedynie wtedy, i pod kategorycznym warunkiem, że nie muszę wychodzić w tym czasie z domu, tylko mogę spać dalej w najlepsze, z klejnotami tyleż lubieżnie, co błogo wtulonymi w cieplutką pupę uroczej partnerki. Dzisiaj niestety nic z tych rzeczy, ale któż wie, co przyniesie nieodległy czas.
Kobiety
Są podobnie zmienne, jak pogoda. Wczoraj nic nie zapowiadało tak mokrego obrotu dnia, a nawet jeszcze dziś, o 1 w nocy niebo nad Warszawą było bezchmurne. Analogicznie: jednego dnia kobieta mówi, i wydaje się być o tym przekonana, że bardzo cię kocha i chce, już na zawsze i na wieczność, dzielić z tobą życie, łoże, uśmiechy i troski. Nazajutrz zaś, ta miłość jest już w jej mniemaniu zbyt trudna, a piętrzące się (jakieś tam zaledwie, bez przesady) przeciwności poczytuje jako potencjalne góry lodowe z podobnie znanego, co oklepanego, motywu filmowego. Ta łajba dalej już nie popłynie, a ty, biedaku, zachodzisz w głowę: dlaczego? Są pytania, których lepiej nie zadawać, są też pytania, na które nie ma żadnej odpowiedzi. Nie tylko tej racjonalnej, ale żadnej w ogóle. To dosyć przygnębiające.
Mój nastrój
Zazwyczaj bywam jak skowronek (teraz również trybem życia), ale gdy nagromadzi się pewien ładunek negatywnych emocji, wystarczy sama tylko wzmianka o zapałce, aby nastąpił taki wybuch, wobec którego historyczna erupcja Wezuwiusza jawi się jako mdła emanacja błędnego ognika nad moczarami w północno-wschodniej Polsce. Tym podobne skumulowanie wynika oczywiście z faktu, że w ciągu dnia muszę być miły dla wszystkich ludzi, którzy zwracają się do mnie w różnych sprawach: zazwyczaj są to kwestie typowo techniczne. Ale bywają również arcypoważne dylematy ogrodnicze, tudzież zaginiony kotek. Albo szczur. Albo kot i szczur jednocześnie – i weź wytłumacz zapłakanej ośmiolatce, że z tego duetu szansę się odnaleźć ma jedynie wąsaty Mruczuś.
Ale jest też coś stałego
Czyli osiedlowe staruszki, które dalej i nieustająco mnie adorują. Nie wspominam już o sąsiadkach z bloku, bo tutaj sprawa jest oczywista jak Boże Narodzenie. Natomiast raz w miesiącu łapię fuchę, w postaci koszenia trawy na okolicznym terenie osiedlowym. Hektar do skoszenia kosiarką jeżdżoną, z napędem własnym (grochówka) i wspomaganym (paliwo rakietowe), do tego dwadzieścia kilka podokiennych ogródków działkowych, które bez litości oprawiam kosą spalinową. Fajne ćwiczenie na mięśnie. I tak idąc sobie z tym pokaźnym sprzętem na wierzchu (że o kosie nie wspomnę), mijam grupę najbardziej prominentnych przedstawicielek okolicznego Koła Starszych Pań, które (a to zdziwko!) niczym wrony obsiadły trzy ławeczki ustawione pod blokowiskiem. Minąłem je dostojnie, i wtedy słyszę:
– Popatrz, Krysia, kosiarz idzie.
– Jaki przystojny…
To bardzo miłe, jednak moje stanowisko pozostaje następujące:
Drogie Starsze Panie:
– Wymiana książek: TAK
– Wymiana płynów ustrojowych: NIE