Byłem ostatnio „wyjechany” i nie śledziłem bieżących wydarzeń. W ogóle, nie śledziłem kompletnie żadnych wydarzeń, przez 10 dni ani razu nie włączyłem telewizora, radia, okazjonalnie zaś buszowałem po internecie, który z iście rozkosznej perspektywy toru bocznego jawi się jako nieopisany wręcz burdel.
Tak to jest, gdy każdy może napisać wszystko, o wszystkim. Szkoda na to nerwów. Laptop chodził jednak często, bo namiętnie grałem / złe słowo, raczej rąbałem/ w grę Planescape Torment; wydaną w czasach, gdy dopiero, drogą szemranego kupna, nabywałem swój pierwszy prawdziwy komputer, a jego mózg nosił nazwę Celeron i rozpędzał się do zawrotnej prędkości 400 MHz. Dzisiaj nie wzięlibyśmy ze sklepowej półki nawet grzechotki dla dziecka o takim taktowaniu rdzenia. Jako podlotek, niespecjalnie myślałem wówczas o dupach, chociaż… swoją sympatię miałem [jakiż nieopisany ból zadka następuje, gdy odnajdujesz ją na Facebooku i dowiadujesz się, że wciąż wygląda jak Liz Hurley w wersji blond i od roku jest (ponoć) szczęśliwą mężatką, pomimo że to ty woziłeś ją przed piętnastu laty na bagażniku swojego roweru w wakacje, w zamian dostając jedynie skąpego całusa].
Wiem, że czytają mnie przede wszystkim Panie, które nie stanowią na ogół gros klienteli wydawców gier komputerowych, ale mimo to, o tej grze z całą pewnością stworzę specjalną notkę, bo nie oddać jej hołdu, to tak samo jak olać dzień matki, a wpis – gwarantuję – zachęci do sięgnięcia po kosztujące obecnie grosze arcydzieło nawet najbardziej anachronicznych stulatków.
Szara rzeczywistość
Wracając do bieżących wydarzeń: włączam telewizor, a tu znowu jakaś afera. Przecieki: facet o entomologicznym nazwisku Stonoga ujawnił akta prokuratury dotyczące afery podsłuchowej, w tle mój ulubiony były minister Sienkiewicz (przy okazji dowiedziałem się, że Platforma zrobiła go dyrektorem jakiegoś swojego instytutu), a Monika Olejnik szaleje jak walnięta nietoperzyca (a to nowość). Następnie pokazowe dymisje w rządzie. Sitwa goni sitwę, szerzą się grabież i nepotyzm, a działanie na szkodę kraju i szeroko pojętego interesu publicznego stanowią przewagę pośród działań w ogóle. Śmiem twierdzić, że bandy tak aroganckich skurwieli (wpisując się w ich retorykę rodem z rynsztoka) jeszcze u władzy nie było, jak Polska leciwa, długa i szeroka. Wydawać by się mogło, że znaczna część polityków, zamiast byczyć tyłki w sejmie i na innych ciepłych posadach, winna raczej przymusowo poddawać swoje pulchne sempiterny więziennym atrakcjom. A tych wystarczy dla nich wszystkich, z nawiązką.
Ja chcę na wieś!
Na tym wyjeździe zatęskniłem znowu za zapachem siana, za frywolną jazdą starym, pierdzącym traktorem z podczepionymi dwiema przyczepami będącymi ekwiwalentem masy na full zapakowanego tira zdążającego, nie wiadomo po jaką cholerę, do Biedronki, za ładowaniem i rozładowywaniem kostek słomy, czyli podrzucaniem ich na wysokość 3 metrów, gdzie nierzadko trafiają się pakunki o wadze 20kg (najcięższa jest słoma pszeniczna, najlżejsza owsiana – polecam płatki). Dla mężczyzny nie wymyślono jeszcze lepszego ćwiczenia niż prace przy żniwach, bieganie ssie. Zatęskniłem za wieczornym (bo przecież nie porannym) obrządkiem, gdzie całą zwierzynę możesz spasać byle czym, a ona i tak z wdzięcznością będzie patrzyć na twoje srogie – bo styrane – oblicze. Na myśl przywołałem powietrze, które pieści płuca nim oddychających swoją nieskalaną czystością, a ze wszech stron otaczająca zieleń mówi ci: to jest właśnie twoje miejsce na ziemi!
Także muszę się chyba zacząć rozglądać za jakimś sielskim zakątkiem; tymczasem pojeżdżę sobie na podmiejską działkę, cytat z tamtejszego sąsiada:
– Wie pan, wsadziłem sobie krzak aronii i mi wyrósł…
Nie drążyłem tematu.