Kilka dni temu zmarł mój dawny kolega. Wierny druh z czasów, gdy o dziewczynach dopiero zaczynało się nieśmiało myśleć, a alkohol i nikotyna jawiły się jako zakazany i – całkowicie niesłusznie – diablo ponętny artefakt użytkowy. Nie czuję się upoważniony do ujawniania dokładnego wieku, w którym Stasiek (imię również zmieniłem) opuścił ten fascynujący świat, wiedzcie jednak, że nie dane mu było dobić nawet do trzydziestki, chociaż całkiem dzielnie się do niej zbliżał.
Jedyne, co mogę zrobić, to z pozycji bocznej wycisnąć tę śmierć jak cytrynę, zwłaszcza że nie miałem sposobności towarzyszyć mu w cierpieniu, ponieważ kontaktu nie utrzymywaliśmy już od ładnych kilku lat.
O zmarłych nie mówi się źle
Kit z tym. Stasiek nie zawsze był w porządku, a pewne rzeczy oficjalnie wybaczyć muszę mu właśnie teraz. Spróbuję przy tym zrobić tyle dobrego, ile mogę, czyli uświadomić pewnej grupie Czytelników, co tak naprawdę w życiu jest ważne, a czym kompletnie nie warto zaprzątać sobie głowy.
Bywał dziwny. Przebywając w moim mieszkaniu, gdy obaj mieliśmy po lat siedemnaście, a ja – zwyczajnie – wyszedłem do zsypu wyrzucić butle po piwku, co by rodzice pozostali w błogiej nieświadomości w kwestii naszej demoralizacji, Stasiek zatrzasnął drzwi mieszkania na zamek od wewnątrz i nie chciał otworzyć. Drzwi do mojego mieszkania! Gdy w końcu, po wielu minutach chorych negocjacji, szantażem – mówiąc, że przestanę pomagać mu z matmy – łaskawie wpuścił Waszego, pozostającego aktualnie w niejakiej żałobie blogera do środka, w ułamku sekundy dostał taką bombę, że aż upadł na ziemię. Przez moment myślałem, że go zabiłem… Przeprosiłem, on nie.
Od kiedy pamiętam, zawsze rywalizowaliśmy na siłę i wzrost. Chociaż ta pierwsza, niezmiennie zdawała się istnieć na poziomie wyrównanym, czyli ścisłej klasowej czołówki, to ja – z powodu nieubłaganej genetyki – zatrzymałem się w pewnym momencie, a Stasio rósł i rósł… aż osiągnął, circa, 190cm. Pewnie że fajnie, sam sporo oddałbym (pieniędzy, niczego innego) za kilka dodatkowych centymetrów długości nóg… tylko – jakie to ma znaczenie? Dla Staśka obecnie żadne, dla mnie również, bo doskonale wiem, a dziś uświadamiam sobie to jeszcze dobitniej, że niczego mi nie brakuje. Nie szczędził głupawych i bardzo przykrych żartów niższym od siebie kolegom – fajnym ludziom, którym jednak się tak bujnie nie urosło, a wszystko to miało na celu podbicie jego słabego ego.
Pieniądze
Stasiek wielbił mamonę, zarówno w samej jej istocie, jak również w postaci ekskluzywnych przedmiotów, których za jej sprawą mógł stać się szczęśliwym posiadaczem. Czy aby na pewno szczęśliwym? Stasiu, wypowiesz się? Tak właśnie myślałem. Lubował się w wyśmiewaniu ludzi, którzy ubierali się biedniej, których nie stać było na drogie auta oraz modne przedmioty zbytku. Zawsze się o to kłóciliśmy; efekt? Jak grochem o ścianę. Ufam, że w kolejnych latach już zmądrzał, bo ogólnie gość był świetny, a od temperatury jego dowcipu zapalały się sztuczne ognie. Teraz na te wspomnienia lecą łzy.
Wybieram się na pogrzeb
Chociaż będzie to prawdopodobnie dla mnie przeżycie równie szokujące i przykre jak niedawne przecież ostatnie pożegnanie ukochanej Babci. Dużo tych zgonów, nie o wszystkich tutaj pisałem.
W cholernej trumnie, choćby nawet została wykonana z drewna wartości odpowiadającej złotu o tej samej masie, będzie leżał, z rękoma nieludzko pokłutymi przez szpitalne igły, wychudzony i blady, zimny jak Arktyka, tyleż długi, co martwy. Wieńce, kwiaty, znicze… a chłopak powinien właśnie planować wyjazd wakacyjny ze swoją dziewczyną i 2-miesięcznym dzieckiem. Zostawił tę dwójkę oraz rodziców i wujka, z którym przez całe lata był chyba najmocniej związany. Jeździliśmy razem na Mazury i z jednej łódki łowiliśmy ryby, które potem wspólnie patroszyliśmy, smażyliśmy i jedliśmy. Nie potrafię i nie chcę wczuwać się w obecny stan psychiki jego najbliższych, mogę natomiast wysnuć kilka wniosków, drogowskazów na lepsze życie.
Trzy sprawy kardynalne:
1. Nie przejmuj się, że jesteś (rzekomo!) mniej urodziwa niż koleżanka. Że masz kilka(naście) nadkilogramów. Zrzucisz je wnet albo i nie – ku uciesze mężczyzny, który pokocha zarówno Twoje kobiece kształty, jak i przebogate wnętrze. Krzywe nogi? Próbujesz ubliżyć Stwórcy?!
2. Gdy znowu zaczniesz narzekać na swój psi los, pomyśl o Stasiu i jego rodzinie. A potem dopiero zacznij, powoli i z dystansem, rozważać, w jaki sposób możesz zmienić coś na lepsze. Jeśli okaże się, że na razie się nie da – to trudno. Ciesz się tym, co masz, bo coś jednak masz, prawda? Choćby stale bijące serce i dotleniony, pełen fantazji mózg – a to już naprawdę dużo.
3. Samobójstwo.
Pamiętam, jak Stasiek przed dziesięciu laty utwierdzał mnie z dość znaczną regularnością:
– Wiesz, Dominik… gdybym dowiedział się, że mam raka i zostało mi kilka miesięcy życia, zakończonych śmiercią w męczarniach, wsiadłbym do auta i – pardon – rozpierdolił się w drobiazgi.
– Zalewasz…
– Nie no, co ty. Tak bym zrobił.
– A jaką masz pewność, że zabijesz się na śmierć (sic!)?
– No… jadąc 180km/h uderzę w jakąś betonową barierę albo w drzewo.
– Kończąc sparaliżowany pod respiratorem i wciąż z rakiem. Dziękuję bardzo.
– Eee…
Pomimo terminalnego stadium choroby nowotworowej, Stasiek nie dotrzymał słowa. Nie dał rady zdobyć się na takie zakończenie i do końca żył nadzieją, chwytając każdy promyk przedwiecznego słońca, ostatkiem sił próbował odwzajemniać pozbawione radości uśmiechy najbliższych. Budził go płacz dziecka, tej maleńkiej cząstki siebie, która przez całe życie będzie musiała dźwigać pewne brzemię, stygmat przedwcześnie zmarłego ojca.
A Ty jesteś zdrowa, ale rzucił Cię niedawno chłopak, więc się trochę pocięłaś i zaczęłaś gromadzić różne interesujące pigułki. Wrzuć je, proszę, do stosownego pojemnika w najbliższej aptece i zajmij się czymś. Odnajdź przyjemność w renowacji mieszkania, ponownie rozejrzyj się za kimś fajnym (a mało to ludzi?!), spraw sobie zwierzątko. Świat daje przecież tyle możliwości… Żywym.
♣
Podobnie jak kilka miesięcy temu, teraz również wyszedłem na balkon. Patrząc w niebo, staram się dostrzec Stasia. Jesteś tam, Drogi Stasiu? Ciemność widzę tylko i chmury – może tam gdzieś szybujesz… Rozpychasz te mistyczne obłoki swoimi ramionami i nie zdajesz sobie jeszcze do końca sprawy z tego, co się kilka dni temu stało. Albo i wiesz już nawet lepiej od nas. W co tu wierzyć, gdy tak niewiele sygnałów z zaświatów? Czy one w ogóle istnieją? Muszą.